Filozofia zaczęła się w Turcji. Dzisiejszej Turcji, która wtedy była Grecją. Ale tylko w części. Wybrzeże Morza Egejskiego było greckie, a reszta Perska. Krótko mówią Turcji wtedy nie było, a na jej miejscu byli Grecja i Persja.
Zamota ze szczepami greckimi
The Dors
Sama Grecja nie była Grecją po prostu i Grecy nie byli Grekami po prostu. Dzielili się na trzy grupy plemienne. Jedną z nich byli znani z twardzielstwa i posuniętej poza granice rozsądku małomówności Dorowie. Jeżeli chcecie mieć wyobrażenie o tym kim był typowy dorycki Janusz, to pomyślcie o wojownikach spartańskich spod Termopil. To taki wąwóz, w którym trzystu Spartan do ostatniej kropli krwi stawiało opór perskiemu królowi królów Kserksesowi i w którym to wąwozie dwustu dziewięćdziesięciu ośmiu z nich zginęło, a pozostali dwaj musieli się do końca życia tłumaczyć ze swojego życia po życiu. Jeden z nich powiesił się, uginając się pod naciskiem pasywno-agresywnego hejtu ze strony rodaków (nie dawano mu nic do jedzenia i odmawiano noclegu). Drugi z nich, niejaki Aristodemos, musiał znosić infamię [Infamia – z gr. brak fejmu, albo zły fejm] aż do czasu, kiedy pokazał jakim jest kozakiem w bitwie pod Platejami.
No więc popatrzcie na tych Spartan tuż przed bitwą, w której będą musieli zginąć. Co robią? To właśnie pytanie zadał sobie Kserkses: „Jest tam zaledwie trzystu żołnierzy. Ja prowadzę wielotysięczną armię. Poślijcie no tam kogoś, żeby sprawdził, czy już przygotowują się do wycofania na z góry upatrzone pozycje”. Szpieg wskoczył na konia i pogalopował zajrzeć do kulis kuchni bitewnej. Przeczołgał się na skraj wąwozu, a tam jedni uprawiają calanetix przedbitewny, a inni układają sobie eleganckie fryzury. Co ty, z przeproszeniem Mitry, pie***lisz szpiegu? Jak to się czeszą? Jak to nie pakują swoich trzystu mandżurów? Nie wiedzą, że za parę godzin czeka ich śmierć?
Ci mężowie przybyli tu, aby walczyć z nami o przesmyk i do tego się przygotowują. Bo jest u nich taki zwyczaj: skoro mają zaryzykować swe życie, wtedy stroją sobie głowę[1].
No właśnie. Spartanie układają sobie fryzury, w których będą umierać. Tacy to twardziele z tych Dorów. Nie tylko Spartanie byli Dorami, ale to już inna historia. Spartanin to typowy Dor, a typowy Dor to prawilny Dor.
Na tej doryckiej prawilności jest jednak skaza. Stałe zamieszkiwanie w obozie wojskowym wśród dorodnych chłopców jest nie mniej ryzykowne niż nauka w seminarium duchownym. Niejednemu przytkało kakało. Podobnież jednak sami Spartanie nie uważali, żeby dzielny wojak musiał koniecznie być sodomitą. Ten mylny błąd popełniali inni dorowie. Np. Tebańczycy uważali, że kto chce mieć dzielnych żołnierzy, ten powinien kazać im ćwiczyć wbijanie dzidy w kolegów. No, naprawdę! Nie kłamię! Macie tu cytat z Ksenofonta (który był prywatnie żołnierzem homofobem):
Pauzaniasz przytaczał przykład Tebańczyków i Elejczyków, którzy rzeczywiście mają takie urządzenie u siebie. Tych — mówił — którzy razem śpią w łożu, w jednym szeregu ustawiają na wojnie[2].
Nie mówiłem! Taka to prawilność dorycka. Ale będzie gorzej…
Zboczki eolskie
Oprócz The Dors byli też Eolowie, z którzy wsławili się wirtuozerską grą na harfie i nachalnej promocji LGBT+. Pierwotnie zamieszkiwali Tesalię, czyli nizinę położoną na południe od Góry Olimp. Kiedy pojawili w Grecji Dorowie ze swoim znanym już zamiłowaniem do wojaczki, Eolowie musieli zbierać swoje *** w troki i zmykać za morze. Tak trafili na Lesbos – wyspę o bardzo podejrzanym kształcie…
No i tam się zaczęło. A to, że chciałabym z dziewczynkami (Safona), a to że „chlejemy!” (Alkajos). Wyglądało to zasadniczo tak: dziewczynki poubierane w wianuszki z kwiatów śpiewają o miłości, chłopacy śpiewają o polityce i zalewaniu pałki po kolejnej wygranej w wyborach Pittakosa z Mityleny, na którego głosowali słabo wykształceni przedstawiciele ludu. I tak to chłopacy interesowali się jak zawsze lachonami, samochodami, sportem i polityką. Safona czuła pociąg go lachońskich powabów, a poza tym miała zupełnie dziewczyńskie zainteresowania:
Ci mówią: „jeźdźcy”, tamci zaś „piechota”,
Inni: „okręty na tej czarnej ziemi
Są najpiękniejsze”, ja tymczasem mówię:
„To, co ktoś kocha”.Nadzwyczaj łatwo rzecz tę uzmysłowić
Można każdemu: piękna ponad miarę
Ludzką Helena najznakomitszego
Z wszystkich małżonkaRzuciła, zbiegła przez m orze do Troi,
Nie dbając wcale o drogich rodziców
Ani o dziecko — odwiodła ją od nich
Miłość przemożna.……………………..lekko ……………………………….
O Anaktorii mi dziś przypomniała,
Której tu nie ma.
Chód jej w olałabym ujrzeć powabny
I blask promienny jej młodzieńczej twarzyNiż owe wozy lidyjskie i w pełnej
Zbroi piechotę[3].
Tyle zatem o eolach. W skrócie rozpoetyzowane i rozpolitykowane zboczki, a dobrym (czy jest jakieś inne?) znaczeniu tego słowa.
Ani Dorowie ani Eolowie nie wymyślili filozofii i pewnie by jej nie było, gdyby nie trzeci szczep grecki: jonowie.
Jońskie hipstery, które kochały wolność
Jonowie byli w starożytności dostępni w dwóch wersjach: starojońskiej i młodojońskiej. Starojońska wersja Jonów to Ateńczycy, o których, ponieważ na razie byli filozoficznie nieczynni, nie będę teraz opowiadać. Filozofowie wyrośli z młodojonów. Młodojończycy zamieszkiwali Jonię, a Jonia leżała na wschodnim wybrzeżu Morza Egejskiego, czyli tam gdzie mówiłem – w Turcji. W ogóle nazwa „jonowie” była w tamtych czasach mocno obciachowa. Jeżeli ktoś był jonem, starał się, żeby inni o tym nie wiedzieli, tak jak to i dzisiaj zobaczyć można na przykładzie mieszkańców Sosnowca.
Z tego helleńskiego Sosnowca co jakiś czas ktoś uciekał. Ci, którzy uciekali z dumą jednak nosili miano jonów, od którego starososnowiczanie starali się odkleić. Macie fragment z Herodota, jeśli mi nie wierzycie:
Oddzielili się zaś ci małoazjatyccy Jonowie od reszty Jonów nie z innego jakiegoś powodu, tylko dlatego, że jeżeli cały lud Hellenów był wtedy jeszcze słaby, to joński szczep był bezsprzecznie najsłabszy i najmniej znaczny; wszak poza Atenami nie istniało żadne inne znaczniejsze miasto. Otóż reszta Jonów wraz z Ateńczykami unikała tego imienia i nie chciała nazywać się Jonami, a nawet teraz, jak mi się zdaje, większość ich wstydzi się tej nazwy. Ale owe dwanaście miast były dumne ze swego imienia i dla siebie samych wzniosły świątynię, której nadały nazwę Panionion, a dalej uchwaliły, żeby żadni inni Jonowie nie mieli w niej udziału, jak zresztą nikt z wyjątkiem Smyrneńczyków nie prosił o dopuszczenie[4].
Czujecie polewkę na końcu fragmentu? Zbudowali świątynię dostępną tylko do Jonów, do której nikt inny i tak nie chciał przychodzić. Do kogo można porównać Smyrneńczyków? Chyba tylko do mieszkańców Podlasia.
Są więc Jonowie wypierdkami szczepowymi, a jak jesteś nikim, to starasz się za wszelką cenę w wyróżnić i zostać klasowym krejzolem. Tak zrodziła się jońska hipsterka, którą nazywano wtedy „jońskim sposobem życia”. Polegała on na uganianiu się za wszelkimi nowinkami, za każdą świeżą książką, za każdym świeżym mówcą i za każdą świeżą modą. Ale jeżeli będziesz stał się polegać w swoim poszukiwaniu świeżości tylko na tym, co wymyślą inni, szybko skończysz z czerstwymi ideami z drugiej ręki. Chcesz dla siebie czegoś nowego – musisz to sam wymyślić. No i tak się stało. Jończycy wymyślili coś nowego. Wymyślili myślenie.
Nie żeby ludzie nie myśleli już wcześniej. Pewnie, że myśleli, ale ich myślenie było jeszcze jakieś takie nie za bardzo przemyślane. Zadawali sobie pytania, ale odpowiedzi szukali za zwyczaj w tym, co mieli pod ręką, a pod ręką mieli religię, tradycję, a więc rzeczy z natury rzeczy czerstwawe. Jończycy zrozumieli, że jeżeli chcesz wymyślić coś nowego, to musisz zostawić myślenie myśleniu: niech samo myślenie tworzy myśli. Jończycy z konieczności geograficznej byli żeglarzami. Teraz, wyruszyli w nową podróż. Odczepili swoje rozkminki od brzegów tradycji i puścili się na niepewne morze myślenia. Niepewne, bo, jak dobrze wiedzieli, jedynym naprawdę bezpiecznym okrętem jest okręt wyciągnięty na brzeg…
[1] Herodot, (się) Dzieje, ks. VII.
[2] Ksenofont, Uczta VIII 34
[3] Liryka starożytnej Grecji, s. 183.
[4] Herodot, (się) Dzieje, ks. I.